Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że ledwie dzień wcześniej pisałyśmy ostatnią maturę, po czym nastąpiła popijawa do późna świętująca zakończenie naszej edukacji. A przynajmniej na cztery miesiące. Ale kto to widział, żeby następnego dnia o siódmej trzydzieści rano jeszcze spać?! Przecież to jakaś kpina! Niedoczekanie, tak nie może być, nie mogę na takie ekscesy pozwalać, za nic w świecie.
Prosiłam tyle razy, aby domofon przy furtce był na kod. Mogłabym wtedy spokojnie wchodzić, nie musząc dzwonić i czekać aż ktoś łaskawie podejdzie i mi otworzy. Ale nie, nadal muszę się męczyć, a skoro i tak cała chałupa śpi, to nikt nie raczy mi otworzyć. Sportsmenka ze mnie żadna, ale sforsowanie tej furtki po takim czasie praktyki nie jest już niczym trudnym. Wystarczy mieć sposób, a sekundę później siedzi się już u góry, zastanawiając się tym samym, jak zeskoczyć. Moją uwagę jednak wyjątkowo przyciągnęło coś białego prześwitującego przez dziurki w skrzynce na listy. Ciekawość w takich momentach zwycięża i najprawdopodobniej musiałam wyglądać komicznie, siedząc na furtce i próbując dosięgnąć nieszczęsnej skrzynki. To nie była ani reklama, ani rachunek, tego byłam pewna. Jeszcze tylko dwa milimetry, jeden… Bingo! Koperta tkwiła już w mojej dłoni, a widząc własne nazwisko, zmarszczyłam lekko brwi. Nazwisko moje, ale adres nie bardzo. No, czyli byłam już rozgrzeszona z grzebania w nie swojej skrzynce. Zwinęłam ją, jak się dało i spróbowałam wsunąć do tylnej kieszeni spodni. Pamiętajcie jednak, wszystkie dzikie manewry, gdy siedzi się na furtce, nie są zbyt dobrym pomysłem, bo koniec końców straciłam równowagę i wylądowałam na żwirowej ścieżce po drugiej stronie. Wyrwało mi się jakieś ciche przekleństwo, nieładnie. Zaraz jednak się podniosłam i otrzepałam tyłek. Nie czas na użalanie się nad sobą. Zwłaszcza w chwili, gdy w głowie majaczyły domysły odnośnie zawartości koperty. Przecież widziałam pieczątkę nadawcy…
Kolejny raz potwierdzało się przysłowie, że praktyka czyni mistrza w momencie, gdy wdrapywałam się na drzewo. Całkiem jak dziesięcioletni chłopiec. I pomińmy już fakt, że mam prawie dziewiętnaście lat i nie jestem chłopcem. Najważniejsze było to, że im więcej razy to robiłam, tym lepiej mi szło i w końcu szłam już wąskim kawałkiem dachu, by dotrzeć do okna. Było uchylone, jak zawsze. Specjalnie je tak zostawiała, bo moja przyjaciółka najprawdopodobniej spodziewała się, że wpadnę tą drogą, a nie cywilizowaną, ale na myśl jej nie przyszło, że zrobię to przed ósmą w wolny dzień. Po libacji dnia wcześniejszego, więc kac rozumie się sam przez się. Nie byłabym jednak sobą, gdybym przez to okno weszła normalnie, po cichutku, nawet jeśli bardzo tego pragnęłam. Potknęłam się w ostatnim momencie i z krótkim okrzykiem wpadłam do pokoju, lądując na podłodze.
Do hałasu dołączył od razu drugi głos, wrzeszcząc przez chwilę co najmniej tak, jakby właściciela zażynali. Ale nie, nikogo tu nie mordowali, to tylko Agata Borkowska, moja najlepsza przyjaciółka zresztą, właśnie się obudziła.
- Bielecka, zapierdolę cię kiedyś! – wydarła się na mnie, siadając na łóżku.
- Ale za co? – wyjęczałam, zbierając z podłogi całą swoją wielką (akurat) osobistość.
- Która jest godzina? Chcesz, żebym zeszła na zawał?!
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałam z udawaną skrucha.- Co ja bym zrobiła, gdyby ciebie nie było, co?
Dała się udobruchać tym pokrętnym wyrażeniem sympatii czy też przywiązania, bo tylko lekko westchnęła i odrzuciła na bok kołdrę. Dobrze, że tymi wrzaskami i stukaniem nie pobudziłyśmy pozostałych domowników. Zresztą… Jakich domowników? Jej rodzice pewnie już wyszli do pracy. Tylko ona była takim śpiochem.
- Seksowna piżamka – wyszczerzyłam się, widząc dwie wiewiórki na koszulce, po czym odskoczyłam, nie chcąc oberwać, bo już się na mnie zamachnęła.- Chciałam cię cichutko obudzić, mówiąc „Puszek, zrób pani ‘pu’”, no i oczywiście zrobić, naprawdę – potaknęłam głową teatralnie.
- To jest Pieszczoch, a nie Puszek – zwróciła mi uwagę, nadal z teatralnym oburzeniem.
- Fakt, masz rację – potwierdziłam, przyjmując tym samym taktykę „nie drażnić lwa”.
- Ale musiałaś to robić o siódmej rano? – stęknęła po chwili.
- Już za dwadzieścia ósma – zwróciłam uwagę, a Aga posłała mi mordercze spojrzenie.
Może nie powinnam, ale w końcu zdecydowałam się podejść bliżej. Znowu się jednak zamachnęła, a ja znowu odskoczyłam.
- Czego uciekasz, wariatko? Co masz w kieszeni?
No tak, człowiek przewrażliwiony boi się nawet własnego cienia. A tutaj chodziło tylko o ten list… Jak mogłam o nim tak szybko zapomnieć? Wyjęłam kopertę z tylnej kieszeni i, rozrywając ją, usiadłam na łóżku obok Borkowskiej.
- Wysyłałyśmy to chyba podczas tej popijawy na zakończenie roku szkolnego, nie? – wymruczałam, mocując się z kopertą.
Agata jednak nigdy nie należała do zbyt cierpliwych osób i widać robiłam to zbyt wolno, bo w końcu wyrwała mi kopertę, chcąc sama się nią zająć. Nie protestowałam, bo jeszcze gotowa mi przyłożyć. Czekałam tylko cierpliwie, obserwując ją, jak wyciąga jakąś kartkę i dwa mniejsze kartoniki, a potem przesuwa wzrokiem po treści wypisanej na tej większej, którą uprzednio rozłożyła. No ile można czytać?! Jakby na zawołanie, podniosła wzrok, patrząc prostu na mnie, a potem… Zapiszczała w ten charakterystyczny dla siebie sposób, aż się skrzywiłam, bo mi to źle działało na bębenki, zdecydowanie.
- Wygrałyśmy! – krzyknęła, podrywając się i wskakując na łóżko.- Jedziemy do Kanady! – pociągnęła mnie za sobą, zaczynając skakać po materacu.
To był szczyt mojej koordynacji ruchowej, jakimś cudem w locie zdjęłam buty, dołączając do jej dzikiego tańca. Dopiero po chwili jednak dotarł do mnie sens tej informacji, więc do jej radosnych krzyków dołączyły też moje, a skoki tak jakby stały się odrobinę dłuższe, czy też wyższe. Uścisnęłyśmy się w locie, co najprawdopodobniej wyglądało komicznie, po czym Aga wyjątkowo mocno odbiła się od poduszki. Efektem było efektowne spotkanie się głowy z lampą, aż zadudniło. Zaniosłam się śmiechem, tracąc przy tym równowagę. Wpadłam na nią i obie zleciałyśmy z łóżka, po pięknym locie lądując na twardej podłodze. Czemu to ja zawsze muszę być na dole?!
Co ciekawsze, nadal śmiałyśmy się jak jakieś chore psychicznie, co zdecydowanie nie ułatwiało powrotu do pionu i stania na własnych nogach.
- Zła… Złaź ze mnie – wydyszałam pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu, ale nie bardzo ta prośba, czy też rozkaz, podziałał.
Dopiero za którymś razem udało mi się ją z siebie zepchnąć, za co znów posłała mi spojrzenie, które mogłoby zabić. Ale przecież nie chciałaby tego, prawda? Jak mogłaby dobrowolnie zrezygnować z towarzystwa swojej najlepszej i jedynej przyjaciółki, no jak? Oznaczało to jednak koniec śmichów i chichów, trzeba było zacząć w miarę racjonalnie myśleć.
- Kiedy ten wyjazd? – spytałam, siadając.
Aga również się podniosła, wychylając się i chwytając leżącą obok łóżka kartkę. Widocznie musiała spaść, gdy skakałyśmy. Kolejny raz powoli przesuwała wzrokiem po tekście, a ja kolejny raz zastanawiałam się, jak można tak długo czytać.
- Hm… Jutro – mruknęła w końcu.
Oczy mi się lekko rozszerzyły, a do niej najwidoczniej informacja dochodziła z lekkim opóźnieniem, bo podobna reakcja nastąpiła dopiero po chwili.
- Że co!? – wyrwało jej się głośno, gdy zrywała się na równe nogi.- Przecież ja muszę się spakować! Iść na zakupy!
- Ja też! – w niczym nie ustępowałam jej siłą głosu i tak samo szybko się podniosłam.
Swojej własnej twarzy nie widziałam, byłam jednak pewna, że wyraża takie samo przerażenie jak mimika Borkowskiej. Gdybyśmy były postaciami z jakiejś kreskówki, najprawdopodobniej zaczęłybyśmy biegać po pokoju w kółko, wymachując krótkimi rączkami. A tak zaczęłyśmy się tylko przekrzykiwać, wyrażając tym całą panikę, która nas właśnie dopadła.
No bo jak to, wyjazd już jutro!?
Każdy wylot polskiej reprezentacji piłki siatkowej na zagraniczne mecze był wielkim przedsięwzięciem logistycznym. Tym razem było o tyle łatwiej, że cała drużyna powołana na mecze Ligi Światowej wyjeżdżała ze Spały. Nie oznaczało to jednak, że trener Anastasi mógł być spokojny o swoich podopiecznych. Niejednokrotnie zdarzało się, że trzeba było szukać zawodników na terenie całego lotniska, więc tym razem Andrea starał się mieć ich wszystkich na oku. Doskonale pamiętał sytuację z zeszłorocznych zawodów w Japonii, kiedy to na lotnisku w Nagoi Michał Ruciak zatrzasnął się w toalecie i o mały włos nie wylecieli bez niego.
Jednak bezpieczeństwo zawodników nie było jedynym problemem zaprzątającym głowę Andrei. W duchu wyklinał prezesa Przedpełskiego za to, że wymyślił ten durny konkurs. Podświadomie czuł, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a te dziewczyny mogą tylko przysporzyć mu kłopotów i dekoncentrować zawodników. A jedyną osobą, która odpowie za prawdopodobne niepowodzenia drużyny, będzie właśnie Anastasi.
- Krzysiu, powiedz mi, jak mam żyć… – Bartman zanucił pod nosem, przechodząc obok, majstrującego przy swoim nowym sprzęcie, Libero. Bardzo przejął się swoją nową rolą i już w Spale biegał z kamerą, kręcąc wszystko, co nadawałoby się do pokazania widzom kultowego już Igłą Szyte. Na wyjazd do Kanady zaopatrzył się w drogi sprzęt i strzegł go jak oka w głowie.
- Racjonalne żywienie, pięć browarków dziennie – odpowiedział Ignaczak, ku uciesze wszystkich zebranych.
Trener ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Czasami miał wrażenie, że pracuje w przedszkolu. Nerwowo rozglądał się po korytarzu w poszukiwaniu Kurka i Jarosza, którzy już gdzieś się zawieruszyli. Znając życie, dorwali się do jakichś automatów i wydają tam ostatnie drobniaki. Spojrzał na tarczę swojego firmowego zegarka i przeraził się. Za pół godziny powinni siedzieć już w samolocie, a laureatek konkursu wciąż nie było. Czuł, że od samego początku będą z nimi problemy. Przecież w liście wyraźnie było napisane, że mają być na miejscu dwie godziny przed wylotem!
Spojrzał znacząco na Oskara Kaczmarczyka i przywołał go gestem ręki. Statystyk podszedł do niego, odkładając laptopa, do którego od razu dorwał się Nowakowski w celu sprawdzenia Kwejka.
- Co jest, trenerze? – zapytał Jarząbek. Po minie Anastasiego widział, że coś jest nie w porządku.
- Te dziewczyny, one już powinny tu być, prawda? – szepnął konspiracyjnie do mężczyzny.
Reprezentanci w dalszym ciągu nie mieli bladego pojęcia o konkursie. Pomijając, oczywiście, kapitana, który powinien wiedzieć wszystko, no i Igły, bo ten dla odmiany wszędzie wściubiał nosa. Dzięki Bogu, ten ostatni się nie wygadał, chociaż tego najbardziej obawiał się trener.
- Od ponad godziny – Oskar pokiwał głową, na potwierdzenie swoich słów. – Najwyżej polecimy bez nich i będzie po problemie.
- Jakie dziewczyny? - ni stąd, ni zowąd na horyzoncie pojawił się Kubiak, który przypadkiem usłyszał rozmowę statystyka z trenerem.- Lecą z nami jakieś dziewczyny?
Andrea westchnął głęboko i pokiwał głową. Wszyscy siatkarze spojrzeli zdziwieni na trenera. Bartman zatarł ręce i uścisnął z radością siedzącego obok Żygadłę. On chyba najbardziej cieszył się z zakomunikowanej przez trenera wiadomości.
- Aleeeeex, chodź, bo się spóźnimy – jęknęłam do ucha przyjaciółki po raz tysięczny, na co dziewczyna przewróciła oczami.
- Ale zobacz jaki świetny, nigdzie nie dostaniesz takiego odcieniu różu! – podkreśliła ostatnie słowa, a ja zrezygnowana usiadłam na mojej wielgachnej walizce.
Alex miała jobla na punkcie lakierów do paznokci. No, dobra, ja też miałam. Ale na tę chwilę ważniejsze dla mnie było zobaczenie siatkarzy na żywo. Szczególnie jednego. Boga seksu i wszelkich rozkoszy cielesnych. Tak, Zbigniewie Bartmanie, szarpałabym cię jak Reksio szynkę! Nie po to błagałam wczoraj rodziców cały wieczór, żeby raczyli puścić mnie na ten wyjazd, aby teraz ominęło mnie takie spotkanie przez jakiś lakier.
Swoją drogą, cały czas zachodzę w głowę, jakim cudem udało się nam wygrać te bilety? Zgłoszenie znalezione na stronie reprezentacji wypełniłyśmy dla jaj, będąc w stanie znacznego upojenia alkoholowego. Położyłam dłoń na głowie, na której w dalszym ciągu wyczuwalny był guz wielkości kiwi po moim spektakularnym uderzeniu w lampę i zaśmiałam się cicho pod nosem, co nie uszło uwadze mojej przyjaciółki.
- Z czego chechrolisz? – zapytała Bielecka, patrząc na mnie podejrzliwie; zdążyła już wrócić, dzierżąc w dłoni maleńką buteleczkę z różowym płynem. – Mam brudny tyłek?
- Nie, nie – zaprzeczyłam od razu. – Ale jeśli się nie pośpieszysz, skopię ten twój seksowny tyłek.
- Naprawdę uważasz, że jest seksowny? – spojrzała na swoją pupę i wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
Odpowiedź została ominięta, w końcu co jak co, ale w tej kwestii wolałyśmy jednak facetów. Nie oznacza to jednak, że im się na tyłki gapimy… Istnieją inne, ciekawsze fragmenty męskich ciał do oglądania. Bez szczegółów jednak, potem będziemy się zachwycać. W końcu czeka nas weekend ze zgrają siatkarzy.
- Dobra, dawaj łapę – mruknęła Aleksandra, wpychając się obok na moją walizkę. Swojej nie ma, czy co?
Posłusznie jednak wystawiłam dłoń, a cała jej uwaga skupiła się na równym pokryciu płytki paznokcia lakierem. A róż podobno nie pasuje do rudego… Z tego skupienia wystawiła aż czubek języka, jakby to miało jej pomóc dokładniej wszystko zrobić. Gdybym nie miała właśnie zajętych rąk, najprawdopodobniej pstryknęłabym ją palcami w ten język. Koniec końców, wszystkie paznokcie miałam różowe. Zamachałam rękoma, żeby szybciej wyschły, chociaż efektywność tego posunięcia była raczej wątpliwa, po czym odebrałam od niej buteleczkę i zrewanżowałam się tym samym, malując jej paznokcie. Całkowicie straciłyśmy poczucie czasu, a na lotnisku byłyśmy już od dobrych dwóch godzin. Kilka(naście?) minut później dmuchała już na palce, robiąc przy tym idiotyczne miny, a mnie coś podkusiło, żeby spojrzeć na zegarek.
- Psia mać! – wrzasnęłam, zrywając się na równe nogi, przez co walizka się zachybotała, a Alex straciła równowagę, lądując na podłodze na tym swoim niby seksownym tyłku.
- To kiedy właściwie będą te dziewczyny? – Bartman po raz setny zadał trenerowi to samo pytanie. Mężczyzna ze zrezygnowaniem wzruszył ramionami.
- W ogóle kto wpadł na taki genialny pomysł? – Olek Bielecki, zwany również łysym recydywistą, zaczął grzebać w swojej torbie podróżnej. Coraz bardziej zirytowany, rzucił ją z głośnym hukiem na lotniskową posadzkę. Nie podobało mu się to w ogóle, że zawodnicy zamiast trenować, będą biegać z wywieszonymi jęzorami za tymi panienkami.
- Przedpełski – mruknął Kaczmarczyk i napił się kawy ze styropianowego kubka.– Zbieramy się powoli, za chwilę powinniśmy być już w samolocie. Jeśli te panienki nie zdążą, ich problem.
Niepocieszony Zbigniew podniósł się z podłogi i zarzucił sobie wielką torbę na ramię. Odkąd dowiedział się, że w Kanadzie nie będą sami, nabrał jakby większej ochoty na ten wyjazd. Fakt, był kobieciarzem. Prowadził marynarski tryb życia, w każdym porcie inna dziewczyna. A odrobina rozrywki w Toronto była mile widziana.
W czasie, gdy Zibi myślał o laureatkach konkursu, Bielecki zaczął robić znienawidzone przez zawodników zastrzyki z białkiem. Wszystko oczywiście pod bacznym okiem Krzysztofa Ignaczaka, który kręcił wszystko, co się dało. Wśród kolegów z drużyny otrzymał już nawet przydomek Tarantino.
- No, nic – Gardini wstał z miejsca i rozejrzał się.– Zbieramy się, przecież przez jakieś dwie panienki nie będziemy nocować na lotnisku. Marcin – zwrócił się do kapitana, zaczytanego w lekturze o wdzięcznej nazwie ,,Łowiec polski”.- Sprawdź, proszę, czy wszyscy są.
Gdy Możdżonek kończył sprawdzać listę obecnych, okazało się, że Jarosz i Kurek w dalszym ciągu nie dotarli, co spowodowało panikę wśród wszystkich reprezentantów.
- Kurwa, mówiłem, żebyś patrzył na ten pieprzony zegarek! – wrzasnął Bartosz do swojego rudego przyjaciela. Ten tylko zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i prychnął w jego stronę.
No i proszę, zguby się znalazły, a w aktualnym momencie były właśnie pod obstrzałem wściekłych spojrzeń całej drużyny, z czego najbardziej wściekły był chyba trener. Przecież właśnie prawie zszedł z tego świata! Co za ludzie, do grobu go wpędzą!
- Trzeba było nie oszukiwać, gdy była moja kolejka – wytknął mu język Jarski.
Anastasi wprawdzie nie rozumiał, co mówią, ale reakcja Bieleckiego, który złapał się za głowę, całkowicie mu wystarczyła.
- No, dosyć tego wszystkiego! – krzyknął w końcu, porozumiewając się wzrokiem z fizjoterapeutą. Chyba byli już za starzy na takie wyjazdy. A przynajmniej na wyjazdy z tą grupą.- Wio na odprawę!
Ruszył przodem w odpowiednim kierunku, natomiast Olek recydywista został na końcu, chcąc zapobiec ewentualnemu zgubieniu któregoś z zawodników. Posłał mordercze spojrzenie Kubiakowi, który jeszcze się odwracał i rozglądał, tym samym opóźniając pochód.
- To chyba one!- odezwał się, wskazując na coś ręką ponad głową Bieleckiego.- Te dwie rude, co wyglądają jak Flip i Flap.
- No, w końcu raczyły się zjawić… - mruknął Olek, po chwili odwracając się z irytacją wymalowaną na twarzy i zamiarem porządnego opieprzenia tych dwóch dziewuch, nawet mimo tego, że jeszcze ich nie znał.
- TATO!?
Prosiłam tyle razy, aby domofon przy furtce był na kod. Mogłabym wtedy spokojnie wchodzić, nie musząc dzwonić i czekać aż ktoś łaskawie podejdzie i mi otworzy. Ale nie, nadal muszę się męczyć, a skoro i tak cała chałupa śpi, to nikt nie raczy mi otworzyć. Sportsmenka ze mnie żadna, ale sforsowanie tej furtki po takim czasie praktyki nie jest już niczym trudnym. Wystarczy mieć sposób, a sekundę później siedzi się już u góry, zastanawiając się tym samym, jak zeskoczyć. Moją uwagę jednak wyjątkowo przyciągnęło coś białego prześwitującego przez dziurki w skrzynce na listy. Ciekawość w takich momentach zwycięża i najprawdopodobniej musiałam wyglądać komicznie, siedząc na furtce i próbując dosięgnąć nieszczęsnej skrzynki. To nie była ani reklama, ani rachunek, tego byłam pewna. Jeszcze tylko dwa milimetry, jeden… Bingo! Koperta tkwiła już w mojej dłoni, a widząc własne nazwisko, zmarszczyłam lekko brwi. Nazwisko moje, ale adres nie bardzo. No, czyli byłam już rozgrzeszona z grzebania w nie swojej skrzynce. Zwinęłam ją, jak się dało i spróbowałam wsunąć do tylnej kieszeni spodni. Pamiętajcie jednak, wszystkie dzikie manewry, gdy siedzi się na furtce, nie są zbyt dobrym pomysłem, bo koniec końców straciłam równowagę i wylądowałam na żwirowej ścieżce po drugiej stronie. Wyrwało mi się jakieś ciche przekleństwo, nieładnie. Zaraz jednak się podniosłam i otrzepałam tyłek. Nie czas na użalanie się nad sobą. Zwłaszcza w chwili, gdy w głowie majaczyły domysły odnośnie zawartości koperty. Przecież widziałam pieczątkę nadawcy…
Kolejny raz potwierdzało się przysłowie, że praktyka czyni mistrza w momencie, gdy wdrapywałam się na drzewo. Całkiem jak dziesięcioletni chłopiec. I pomińmy już fakt, że mam prawie dziewiętnaście lat i nie jestem chłopcem. Najważniejsze było to, że im więcej razy to robiłam, tym lepiej mi szło i w końcu szłam już wąskim kawałkiem dachu, by dotrzeć do okna. Było uchylone, jak zawsze. Specjalnie je tak zostawiała, bo moja przyjaciółka najprawdopodobniej spodziewała się, że wpadnę tą drogą, a nie cywilizowaną, ale na myśl jej nie przyszło, że zrobię to przed ósmą w wolny dzień. Po libacji dnia wcześniejszego, więc kac rozumie się sam przez się. Nie byłabym jednak sobą, gdybym przez to okno weszła normalnie, po cichutku, nawet jeśli bardzo tego pragnęłam. Potknęłam się w ostatnim momencie i z krótkim okrzykiem wpadłam do pokoju, lądując na podłodze.
Do hałasu dołączył od razu drugi głos, wrzeszcząc przez chwilę co najmniej tak, jakby właściciela zażynali. Ale nie, nikogo tu nie mordowali, to tylko Agata Borkowska, moja najlepsza przyjaciółka zresztą, właśnie się obudziła.
- Bielecka, zapierdolę cię kiedyś! – wydarła się na mnie, siadając na łóżku.
- Ale za co? – wyjęczałam, zbierając z podłogi całą swoją wielką (akurat) osobistość.
- Która jest godzina? Chcesz, żebym zeszła na zawał?!
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałam z udawaną skrucha.- Co ja bym zrobiła, gdyby ciebie nie było, co?
Dała się udobruchać tym pokrętnym wyrażeniem sympatii czy też przywiązania, bo tylko lekko westchnęła i odrzuciła na bok kołdrę. Dobrze, że tymi wrzaskami i stukaniem nie pobudziłyśmy pozostałych domowników. Zresztą… Jakich domowników? Jej rodzice pewnie już wyszli do pracy. Tylko ona była takim śpiochem.
- Seksowna piżamka – wyszczerzyłam się, widząc dwie wiewiórki na koszulce, po czym odskoczyłam, nie chcąc oberwać, bo już się na mnie zamachnęła.- Chciałam cię cichutko obudzić, mówiąc „Puszek, zrób pani ‘pu’”, no i oczywiście zrobić, naprawdę – potaknęłam głową teatralnie.
- To jest Pieszczoch, a nie Puszek – zwróciła mi uwagę, nadal z teatralnym oburzeniem.
- Fakt, masz rację – potwierdziłam, przyjmując tym samym taktykę „nie drażnić lwa”.
- Ale musiałaś to robić o siódmej rano? – stęknęła po chwili.
- Już za dwadzieścia ósma – zwróciłam uwagę, a Aga posłała mi mordercze spojrzenie.
Może nie powinnam, ale w końcu zdecydowałam się podejść bliżej. Znowu się jednak zamachnęła, a ja znowu odskoczyłam.
- Czego uciekasz, wariatko? Co masz w kieszeni?
No tak, człowiek przewrażliwiony boi się nawet własnego cienia. A tutaj chodziło tylko o ten list… Jak mogłam o nim tak szybko zapomnieć? Wyjęłam kopertę z tylnej kieszeni i, rozrywając ją, usiadłam na łóżku obok Borkowskiej.
- Wysyłałyśmy to chyba podczas tej popijawy na zakończenie roku szkolnego, nie? – wymruczałam, mocując się z kopertą.
Agata jednak nigdy nie należała do zbyt cierpliwych osób i widać robiłam to zbyt wolno, bo w końcu wyrwała mi kopertę, chcąc sama się nią zająć. Nie protestowałam, bo jeszcze gotowa mi przyłożyć. Czekałam tylko cierpliwie, obserwując ją, jak wyciąga jakąś kartkę i dwa mniejsze kartoniki, a potem przesuwa wzrokiem po treści wypisanej na tej większej, którą uprzednio rozłożyła. No ile można czytać?! Jakby na zawołanie, podniosła wzrok, patrząc prostu na mnie, a potem… Zapiszczała w ten charakterystyczny dla siebie sposób, aż się skrzywiłam, bo mi to źle działało na bębenki, zdecydowanie.
- Wygrałyśmy! – krzyknęła, podrywając się i wskakując na łóżko.- Jedziemy do Kanady! – pociągnęła mnie za sobą, zaczynając skakać po materacu.
To był szczyt mojej koordynacji ruchowej, jakimś cudem w locie zdjęłam buty, dołączając do jej dzikiego tańca. Dopiero po chwili jednak dotarł do mnie sens tej informacji, więc do jej radosnych krzyków dołączyły też moje, a skoki tak jakby stały się odrobinę dłuższe, czy też wyższe. Uścisnęłyśmy się w locie, co najprawdopodobniej wyglądało komicznie, po czym Aga wyjątkowo mocno odbiła się od poduszki. Efektem było efektowne spotkanie się głowy z lampą, aż zadudniło. Zaniosłam się śmiechem, tracąc przy tym równowagę. Wpadłam na nią i obie zleciałyśmy z łóżka, po pięknym locie lądując na twardej podłodze. Czemu to ja zawsze muszę być na dole?!
Co ciekawsze, nadal śmiałyśmy się jak jakieś chore psychicznie, co zdecydowanie nie ułatwiało powrotu do pionu i stania na własnych nogach.
- Zła… Złaź ze mnie – wydyszałam pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu, ale nie bardzo ta prośba, czy też rozkaz, podziałał.
Dopiero za którymś razem udało mi się ją z siebie zepchnąć, za co znów posłała mi spojrzenie, które mogłoby zabić. Ale przecież nie chciałaby tego, prawda? Jak mogłaby dobrowolnie zrezygnować z towarzystwa swojej najlepszej i jedynej przyjaciółki, no jak? Oznaczało to jednak koniec śmichów i chichów, trzeba było zacząć w miarę racjonalnie myśleć.
- Kiedy ten wyjazd? – spytałam, siadając.
Aga również się podniosła, wychylając się i chwytając leżącą obok łóżka kartkę. Widocznie musiała spaść, gdy skakałyśmy. Kolejny raz powoli przesuwała wzrokiem po tekście, a ja kolejny raz zastanawiałam się, jak można tak długo czytać.
- Hm… Jutro – mruknęła w końcu.
Oczy mi się lekko rozszerzyły, a do niej najwidoczniej informacja dochodziła z lekkim opóźnieniem, bo podobna reakcja nastąpiła dopiero po chwili.
- Że co!? – wyrwało jej się głośno, gdy zrywała się na równe nogi.- Przecież ja muszę się spakować! Iść na zakupy!
- Ja też! – w niczym nie ustępowałam jej siłą głosu i tak samo szybko się podniosłam.
Swojej własnej twarzy nie widziałam, byłam jednak pewna, że wyraża takie samo przerażenie jak mimika Borkowskiej. Gdybyśmy były postaciami z jakiejś kreskówki, najprawdopodobniej zaczęłybyśmy biegać po pokoju w kółko, wymachując krótkimi rączkami. A tak zaczęłyśmy się tylko przekrzykiwać, wyrażając tym całą panikę, która nas właśnie dopadła.
No bo jak to, wyjazd już jutro!?
Każdy wylot polskiej reprezentacji piłki siatkowej na zagraniczne mecze był wielkim przedsięwzięciem logistycznym. Tym razem było o tyle łatwiej, że cała drużyna powołana na mecze Ligi Światowej wyjeżdżała ze Spały. Nie oznaczało to jednak, że trener Anastasi mógł być spokojny o swoich podopiecznych. Niejednokrotnie zdarzało się, że trzeba było szukać zawodników na terenie całego lotniska, więc tym razem Andrea starał się mieć ich wszystkich na oku. Doskonale pamiętał sytuację z zeszłorocznych zawodów w Japonii, kiedy to na lotnisku w Nagoi Michał Ruciak zatrzasnął się w toalecie i o mały włos nie wylecieli bez niego.
Jednak bezpieczeństwo zawodników nie było jedynym problemem zaprzątającym głowę Andrei. W duchu wyklinał prezesa Przedpełskiego za to, że wymyślił ten durny konkurs. Podświadomie czuł, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a te dziewczyny mogą tylko przysporzyć mu kłopotów i dekoncentrować zawodników. A jedyną osobą, która odpowie za prawdopodobne niepowodzenia drużyny, będzie właśnie Anastasi.
- Krzysiu, powiedz mi, jak mam żyć… – Bartman zanucił pod nosem, przechodząc obok, majstrującego przy swoim nowym sprzęcie, Libero. Bardzo przejął się swoją nową rolą i już w Spale biegał z kamerą, kręcąc wszystko, co nadawałoby się do pokazania widzom kultowego już Igłą Szyte. Na wyjazd do Kanady zaopatrzył się w drogi sprzęt i strzegł go jak oka w głowie.
- Racjonalne żywienie, pięć browarków dziennie – odpowiedział Ignaczak, ku uciesze wszystkich zebranych.
Trener ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Czasami miał wrażenie, że pracuje w przedszkolu. Nerwowo rozglądał się po korytarzu w poszukiwaniu Kurka i Jarosza, którzy już gdzieś się zawieruszyli. Znając życie, dorwali się do jakichś automatów i wydają tam ostatnie drobniaki. Spojrzał na tarczę swojego firmowego zegarka i przeraził się. Za pół godziny powinni siedzieć już w samolocie, a laureatek konkursu wciąż nie było. Czuł, że od samego początku będą z nimi problemy. Przecież w liście wyraźnie było napisane, że mają być na miejscu dwie godziny przed wylotem!
Spojrzał znacząco na Oskara Kaczmarczyka i przywołał go gestem ręki. Statystyk podszedł do niego, odkładając laptopa, do którego od razu dorwał się Nowakowski w celu sprawdzenia Kwejka.
- Co jest, trenerze? – zapytał Jarząbek. Po minie Anastasiego widział, że coś jest nie w porządku.
- Te dziewczyny, one już powinny tu być, prawda? – szepnął konspiracyjnie do mężczyzny.
Reprezentanci w dalszym ciągu nie mieli bladego pojęcia o konkursie. Pomijając, oczywiście, kapitana, który powinien wiedzieć wszystko, no i Igły, bo ten dla odmiany wszędzie wściubiał nosa. Dzięki Bogu, ten ostatni się nie wygadał, chociaż tego najbardziej obawiał się trener.
- Od ponad godziny – Oskar pokiwał głową, na potwierdzenie swoich słów. – Najwyżej polecimy bez nich i będzie po problemie.
- Jakie dziewczyny? - ni stąd, ni zowąd na horyzoncie pojawił się Kubiak, który przypadkiem usłyszał rozmowę statystyka z trenerem.- Lecą z nami jakieś dziewczyny?
Andrea westchnął głęboko i pokiwał głową. Wszyscy siatkarze spojrzeli zdziwieni na trenera. Bartman zatarł ręce i uścisnął z radością siedzącego obok Żygadłę. On chyba najbardziej cieszył się z zakomunikowanej przez trenera wiadomości.
- Aleeeeex, chodź, bo się spóźnimy – jęknęłam do ucha przyjaciółki po raz tysięczny, na co dziewczyna przewróciła oczami.
- Ale zobacz jaki świetny, nigdzie nie dostaniesz takiego odcieniu różu! – podkreśliła ostatnie słowa, a ja zrezygnowana usiadłam na mojej wielgachnej walizce.
Alex miała jobla na punkcie lakierów do paznokci. No, dobra, ja też miałam. Ale na tę chwilę ważniejsze dla mnie było zobaczenie siatkarzy na żywo. Szczególnie jednego. Boga seksu i wszelkich rozkoszy cielesnych. Tak, Zbigniewie Bartmanie, szarpałabym cię jak Reksio szynkę! Nie po to błagałam wczoraj rodziców cały wieczór, żeby raczyli puścić mnie na ten wyjazd, aby teraz ominęło mnie takie spotkanie przez jakiś lakier.
Swoją drogą, cały czas zachodzę w głowę, jakim cudem udało się nam wygrać te bilety? Zgłoszenie znalezione na stronie reprezentacji wypełniłyśmy dla jaj, będąc w stanie znacznego upojenia alkoholowego. Położyłam dłoń na głowie, na której w dalszym ciągu wyczuwalny był guz wielkości kiwi po moim spektakularnym uderzeniu w lampę i zaśmiałam się cicho pod nosem, co nie uszło uwadze mojej przyjaciółki.
- Z czego chechrolisz? – zapytała Bielecka, patrząc na mnie podejrzliwie; zdążyła już wrócić, dzierżąc w dłoni maleńką buteleczkę z różowym płynem. – Mam brudny tyłek?
- Nie, nie – zaprzeczyłam od razu. – Ale jeśli się nie pośpieszysz, skopię ten twój seksowny tyłek.
- Naprawdę uważasz, że jest seksowny? – spojrzała na swoją pupę i wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
Odpowiedź została ominięta, w końcu co jak co, ale w tej kwestii wolałyśmy jednak facetów. Nie oznacza to jednak, że im się na tyłki gapimy… Istnieją inne, ciekawsze fragmenty męskich ciał do oglądania. Bez szczegółów jednak, potem będziemy się zachwycać. W końcu czeka nas weekend ze zgrają siatkarzy.
- Dobra, dawaj łapę – mruknęła Aleksandra, wpychając się obok na moją walizkę. Swojej nie ma, czy co?
Posłusznie jednak wystawiłam dłoń, a cała jej uwaga skupiła się na równym pokryciu płytki paznokcia lakierem. A róż podobno nie pasuje do rudego… Z tego skupienia wystawiła aż czubek języka, jakby to miało jej pomóc dokładniej wszystko zrobić. Gdybym nie miała właśnie zajętych rąk, najprawdopodobniej pstryknęłabym ją palcami w ten język. Koniec końców, wszystkie paznokcie miałam różowe. Zamachałam rękoma, żeby szybciej wyschły, chociaż efektywność tego posunięcia była raczej wątpliwa, po czym odebrałam od niej buteleczkę i zrewanżowałam się tym samym, malując jej paznokcie. Całkowicie straciłyśmy poczucie czasu, a na lotnisku byłyśmy już od dobrych dwóch godzin. Kilka(naście?) minut później dmuchała już na palce, robiąc przy tym idiotyczne miny, a mnie coś podkusiło, żeby spojrzeć na zegarek.
- Psia mać! – wrzasnęłam, zrywając się na równe nogi, przez co walizka się zachybotała, a Alex straciła równowagę, lądując na podłodze na tym swoim niby seksownym tyłku.
- To kiedy właściwie będą te dziewczyny? – Bartman po raz setny zadał trenerowi to samo pytanie. Mężczyzna ze zrezygnowaniem wzruszył ramionami.
- W ogóle kto wpadł na taki genialny pomysł? – Olek Bielecki, zwany również łysym recydywistą, zaczął grzebać w swojej torbie podróżnej. Coraz bardziej zirytowany, rzucił ją z głośnym hukiem na lotniskową posadzkę. Nie podobało mu się to w ogóle, że zawodnicy zamiast trenować, będą biegać z wywieszonymi jęzorami za tymi panienkami.
- Przedpełski – mruknął Kaczmarczyk i napił się kawy ze styropianowego kubka.– Zbieramy się powoli, za chwilę powinniśmy być już w samolocie. Jeśli te panienki nie zdążą, ich problem.
Niepocieszony Zbigniew podniósł się z podłogi i zarzucił sobie wielką torbę na ramię. Odkąd dowiedział się, że w Kanadzie nie będą sami, nabrał jakby większej ochoty na ten wyjazd. Fakt, był kobieciarzem. Prowadził marynarski tryb życia, w każdym porcie inna dziewczyna. A odrobina rozrywki w Toronto była mile widziana.
W czasie, gdy Zibi myślał o laureatkach konkursu, Bielecki zaczął robić znienawidzone przez zawodników zastrzyki z białkiem. Wszystko oczywiście pod bacznym okiem Krzysztofa Ignaczaka, który kręcił wszystko, co się dało. Wśród kolegów z drużyny otrzymał już nawet przydomek Tarantino.
- No, nic – Gardini wstał z miejsca i rozejrzał się.– Zbieramy się, przecież przez jakieś dwie panienki nie będziemy nocować na lotnisku. Marcin – zwrócił się do kapitana, zaczytanego w lekturze o wdzięcznej nazwie ,,Łowiec polski”.- Sprawdź, proszę, czy wszyscy są.
Gdy Możdżonek kończył sprawdzać listę obecnych, okazało się, że Jarosz i Kurek w dalszym ciągu nie dotarli, co spowodowało panikę wśród wszystkich reprezentantów.
- Kurwa, mówiłem, żebyś patrzył na ten pieprzony zegarek! – wrzasnął Bartosz do swojego rudego przyjaciela. Ten tylko zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i prychnął w jego stronę.
No i proszę, zguby się znalazły, a w aktualnym momencie były właśnie pod obstrzałem wściekłych spojrzeń całej drużyny, z czego najbardziej wściekły był chyba trener. Przecież właśnie prawie zszedł z tego świata! Co za ludzie, do grobu go wpędzą!
- Trzeba było nie oszukiwać, gdy była moja kolejka – wytknął mu język Jarski.
Anastasi wprawdzie nie rozumiał, co mówią, ale reakcja Bieleckiego, który złapał się za głowę, całkowicie mu wystarczyła.
- No, dosyć tego wszystkiego! – krzyknął w końcu, porozumiewając się wzrokiem z fizjoterapeutą. Chyba byli już za starzy na takie wyjazdy. A przynajmniej na wyjazdy z tą grupą.- Wio na odprawę!
Ruszył przodem w odpowiednim kierunku, natomiast Olek recydywista został na końcu, chcąc zapobiec ewentualnemu zgubieniu któregoś z zawodników. Posłał mordercze spojrzenie Kubiakowi, który jeszcze się odwracał i rozglądał, tym samym opóźniając pochód.
- To chyba one!- odezwał się, wskazując na coś ręką ponad głową Bieleckiego.- Te dwie rude, co wyglądają jak Flip i Flap.
- No, w końcu raczyły się zjawić… - mruknął Olek, po chwili odwracając się z irytacją wymalowaną na twarzy i zamiarem porządnego opieprzenia tych dwóch dziewuch, nawet mimo tego, że jeszcze ich nie znał.
- TATO!?
___
gwoli ścisłości: jest nas dwie.
informacje o nowych rozdziałach - zapraszamy do informatora. link u góry.
noo fajnie Wam to wyszło. ; )podoba mi się jak ją opisane relacje między chłopakami z drużyny. ; P
OdpowiedzUsuńno proszę,to córka Łysego Terrorysty, czyli nietykalna. ; P
[uugh.blog.onet.pl]
Poległam ze śmiechu. Naprawdę świetna komedia się zapowiada. :D Znajomość Igłą Szyte się widzę, przydaje. Dziewczyny - już je lubię. Mega zabawne psiapsióły + banda dzikich siatkarzy made my day. ;)
OdpowiedzUsuńCo do informacji, to nr gadulca waszego już zapisany, a więc możecie być pewne, że ja tu zaglądać będę.
Pozdrawiam [love-scars]
Czytałam i nie mogłam opanować śmiechu. Jakie wariatki, już je uwielbiam! :D. Najlepszy opis to chyba ten: "Gdybyśmy były postaciami z jakiejś kreskówki, najprawdopodobniej zaczęłybyśmy biegać po pokoju w kółko, wymachując krótkimi rączkami. A tak zaczęłyśmy się tylko przekrzykiwać, wyrażając tym całą panikę, która nas właśnie dopadła." No nie mogę, nie mogę. Wyobraziłam je sobie jak tak machają rączkami z takim przerażeniem w oczach, no i wiadomo jak to japońce/chińczyki/koreańce (do dziś nie wiem! :D) rysują to na bajkach, jeszcze z takim lekkim potem na czole... Ahahahahha.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że takich opisów będzie więcej, bo już podbiły moje serducho <3.
A więc... Drogie panie :). Jak mogłyście zakończyć w tym momencie?! Agrrr... I tak się zastanawiam, czy one nie wiedziały, że tam będzie tata jednej z nich? No bo chyba ze sobą w rodzinie rozmawiają, więc... wiadomo - tata, zgrupowanie, one też więc... A może ja połączyłam źle jakieś fakty? Hmm... ^^. No, niemniej jednak ciekawi mnie ciąg dalszy i to mega! Czeeekam więc na więcej bo szykuje się niezła akcja :D.
Okej i teraz co do komentarza zostawionego u mnie - jest i więcej do nadrobienia, bo już i ósemeczka poleciała, ale na spokojnie... Ja nigdzie nie uciekam. Ale dziękuję za znak, że któraś z Was jest w trakcie tego czwartego rozdziału :).
I co do drugiej części... mnie nie trzeba informować. A to dlatego, że:
1. też nie lubię takiego zaśmiecania, że nowa notka tu i tu...
2. po to mam zrobione linki, by mieć tam te opowiadania, które czytam.
3. więc jeżeli mam lineczki pod ręką (a właściwie pod mychą i jej lewym przyciskiem :P) to kilka razy dziennie sobie poklikam, czy jest coś nowego - dla mnie to żaden problem :).
Więc dziękuję pięknie no i do następnego razu. Aaaaa i przepraszam za taki długi komentarz - ja tak po prostu czasem lubię.
Pozdrawiam obie panie :* :).
Ps. Czy ja mówiłam jak mi się podoba nagłówek? Bo tam moje ulubione zdjęcie z uśmiechniętym Pitem jest, mrau! :D.
Dziewczyny ja już was kocham tak samo jak właśnie pokochałam to opowiadanie;:D Znam ten ból tylko nie po maturach tylko w dzień zakończenia mojej jakże udanej 3 letniej edukacji w liceum ogólnokształcącym;p Tato? No to mnie kompletnie rozłożyło na łopatki tak samo jak piosenka Krzysia Ibisza i ogólnie całe opowiadanie:) Dziewczyny ja już chcę nowy rozdział, ja chcę wiedzieć co one i cała nasza reprezentacja będzie tam wyprawiać;D
OdpowiedzUsuńPS Jakbyście wkleiły jakiś epizodzik z Grzesiem "moim kochanym" Kosokiem to bym się nie obraziła;D
Buziak:**
Marcy
Dziwny mężczyzna w czarnym kapeluszu właśnie spogląda na nierówną drogę. Młoda panna zbiera kwiaty, co chwilę spoglądając ku drzewom, jakby obawiała się potwora. Chłopiec, znany z książek, niepewnie porusza się wśród nieznajomych, którzy dziwnie na niego patrzą. Biała zjawa przemyka między drzewami, planując koszmarną noc. Para kochanków chowa się przed nadchodzącym deszczem, zapominając o całym świecie. Niezdarna, rudowłosa dziewczyna znowu wylewa mleko na niemiłego sąsiada. Coś cuchnie, gdzieś niedaleko został zamordowany mężczyzna - mnóstwo czasu minęło od jego śmierci.
OdpowiedzUsuńWszystko jest możliwe, wystarczy opowieść.
www.NaszaPisarnia.ugu.pl
rozwaliły mnie niektóre teksty dziewczyn :d opowiadanie zapowiada się naprawdę świetnie :) zapraszam do siebie : http://najtrudniejszy-mecz.blog.pl/
OdpowiedzUsuńNo nieźle - 'tato' xD Nie skojarzyłam na początku nazwiska :)
OdpowiedzUsuńUśmiałam się do łez, jak dzieci normalnie!
No nieźle - 'tato' xD Nie skojarzyłam na początku nazwiska :)
OdpowiedzUsuńUśmiałam się do łez, jak dzieci normalnie!
Najbardziej spóźnialska blogowiczka w końcu dotarła, miracle. Ife, mogłaś powiadomić, że będzie się zapowiadała siatkarska komedia, nie oglądałabym tych monotematycznych meksykańskich telenoweli po przebudzeniu. :D
OdpowiedzUsuńZmiażdżyło mnie dosłownie wszystko, zaczynając od piosenki, którą nuciłam przez cały rozdział, a kończąc na zaskakująco-rozpaczliwym "TATO?!". :D
Dla Agaty i Aleksandry mogłabym zostać lesbijką, poważnie! Wariactwo sięga granic, takie dorosłe dzieci. ;) Siatkarze nie lepsi, dwie świeżo upieczone maturzystki staną się większym, a co ważniejsze ciekawszym obiektem zainteresowania niż rozgrywki, medżik! Zbyszek będzie miał gdzie zacumować swój 'stateczek', oj będzie. *.*
Nie będę dłużej pier.dolić farmazonów, czekam na więcej i już na przyszłość zaopatrzę się w duże ilości płynów, inaczej czkawka-śmiechawka mnie wykończy. :D
Caroline.
Uśmiałam się, jak jeszcze chyba nigdy! :) Uwielbiam to opowiadanie, i na pewno będzie należeć do moich ulubionych :) A jednak nie tylko pokrewieństwo nazwisk,ale i genów :D ciekawe, którą ' upoluje ' Bartman...
OdpowiedzUsuńSuper!!! Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału;))
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie ! Będę częściej wpadać :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga jeżeli masz ochotę i czas :) http://jestesmy-sobie-przeznaczeni.blogspot.com/
Pozdrawiam Joaśka ;*
Początek nie za bardzo...ale czytam dalej. Powadzenia
OdpowiedzUsuń