24 sierpnia 2012

5. Patrz, patrz, jakie ciacho!

     Zgubiłam gdzieś Agatę, co samo w sobie było dziwne, bo zawsze wydawało mi się, że to mnie łatwiej zgubić. Zwłaszcza w grupie dwumetrowych facetów. Wzruszyłam jednak ramionami, tak dla siebie, próbując się nie przejmować. Zginąć nie zginie, a ja przecież nie mam prawa trzymać jej na smyczy. Może potrzebowała odpoczynku ode mnie.
     Może…
     Wchodząc do autokaru, zastanawiałam się, co byłoby najlepszym rozwiązaniem? Jeśli siądę gdzieś z przodu, będę zbyt blisko ojca, co mi źle podziała na psychikę. A jeśli dla odmiany gdzieś zbyt daleko, wokół mnie będzie trwała impreza albo, nie daj boże, któryś jeszcze zagada. Może normalnie byłabym miła, ale nie dziś. Dziś zdecydowanie nie miałam nastroju i każda próba zbliżenia się mogła zakończyć się wydrapaniem oczu. A bez oczu nie bardzo da się grać, nie?
     Klapnęłam w końcu na pierwszym lepszym miejscu, przy oknie, przyglądając się własnym paznokciom. Nadal różowym. Do tego, aby faktycznie coś wydrapać, były chyba jeszcze zbyt krótkie…
     Przymknęłam oczy, a to, że ktoś się dosiadł, tylko poczułam. W gruncie rzeczy byłam pewna, że to Aga, więc nadal patrzyłam w tę ciemność pod powiekami, układając sobie w głowie, co się dzisiaj od rana zdążyło już stać. A kiedy je otworzyłam, spojrzałam ledwie kątem oka na miejsce zajęte obok mnie, a raczej na długie nogi niżej. Fakt, Borkowska zawsze takie miała, te jednak zdecydowanie nie należały do niej. Były dłuższe, to drugi fakt, ale ona też nigdy nie zgodziłaby się ubrać takiego dresu.
     - Co ty robisz? – spytałam osoby zajmującej miejsce obok mnie wyraźnie zdziwiona.
     W głowie szukałam już tej listy, którą Aga zrobiła mi dzień wcześniej, wieczorem, pokazując przy okazji wszystkie zdjęcia po kolei, przypinając je do kolejnych osób. Który to był, który to był…
     - Daję ci chwilę spokoju.
     Sens tych słów dotarł do mnie dopiero po chwili, bo w momencie ich wypowiadania jakieś małe ludziki dreptały po moim mózgu, wrzeszcząc „Łukasz! Łukasz Żygadło! Numer piętnasty!”. Bingo! Jestem jednak w miarę mądrym człowiekiem.
     - Ale Aga…
     - Usiadła z Jarskim – poinformował jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle nie widział mojego zdziwienia, tego wyraźnego pytania w oczach.
     No i kto to, do cholery, jest jakiś Jarski?
     - Ale… - inteligentny protest, nie ma co.
     - Nie zadawaj tylu pytań, dziecino. Odwróć się do okna i sobie siedź. Ja tu jestem po to, żeby się nikt nie przyczepił, okej? Nigdzie indziej nie znajdziesz spokoju.
     - Dobrze, tatusiu – jeszcze przewróciłam oczami, tak dla zasady.
     Ale chyba miał rację. Skoro nam się pokój zmienił w autostradę, a w autobusie wszyscy przekrzykiwali wszystkich, to siedzenie z kimś, kto będzie odwracał ich uwagę, było całkiem dobre. A niech się któryś spróbuje zbliżyć… To żywy z tego starcia nie wyjdzie.



     Przystanęłam koło Winiara, z uwagą obserwującego powoli zbierających się Kanadyjczyków. Skoro oni jeszcze nie skończyli, to może my jesteśmy za wcześnie? Tak, tak, już kombinuję i szukam pretekstu, żeby dłużej zostać w ośrodku i pospać chociażby pięć minut więcej. Albo dziesięć… Albo od razu godzinę, no przecież.
     - W niedzielę z nimi gramy - mruknął do mnie Michał informacyjnie, i dobrze zresztą, bo o rozplanowaniu meczy nie miałam bladego pojęcia.
     Rozejrzałam się, szukając wzrokiem Alex, bo zniknęła z mojego obszaru jeszcze zanim wsiadłam do autokaru. A co, jak znowu gdzieś się zawieruszyła, i to specjalnie? A nie, jest. Siedziała już na trybunach tuż za reklamami ze słuchawkami w uszach i zamkniętymi oczami. Machała rękoma, najprawdopodobniej wyobrażając sobie, że gra na perkusji w rytm czegoś, co jej tam grało w słuchawkach. No tak, bo co ją obchodzi trening? Co ją w ogóle obchodzi siatkówka?! Rozejrzałam się ponownie, z jakąś dziwną uwagą obserwując każdą postać po kolei, oczywiście z naszych. Igłę biegającego wszędzie z telefonem, a po minach całej reszty można było wywnioskować, że momentami mają go dosyć, że jest taką natrętną, bzyczącą im nad głowami muchą. Ale jednak sympatyczną muchą.
     Za plecami usłyszałam jakiś huk, nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, a kiedy się odwróciłam, w moim kierunku dreptała już Bielecka, najprawdopodobniej klnąc pod nosem. Za nią leżały dwa przewrócone krzesełka, a ona sama masowała sobie czoło.
     - Patrz, patrz, jakie ciacho! – wypaliła w momencie, gdy stanęła obok mnie.
     Wskazała ręką w kierunku Kanadyjczyków, a ja spróbowałam dojrzeć akurat tego, o którym najprawdopodobniej mówiła. Czyżby Gavin Schmitt? Znałam jej gust i w sumie nie dziwota, że jej się podobał.
     - No – potwierdziłam inteligentnie.- Szkoda, że u nas takich nie ma.
     - Że co?! – za sobą usłyszałam dwa oburzone głosy i coś mi podpowiadało, że należą do Bartmana i Kurka.
     Odwróciłam lekko głowę i… Bingo! No bo kto inny mógłby poczuć się urażony tym stwierdzeniem? Alex jednak zdawała się zupełnie nie słyszeć ich reakcji, w gruncie rzeczy miała ich w tym momencie chyba w głębokim poważaniu, całą swoja uwagę skupiając na Kanadyjczyku.
     - Nie ma bata, idę do niego – stwierdziła w końcu.
     Nie zdążyłam jej powstrzymać, bo już pobiegła w tamtą stronę. Zresztą, dlaczego niby miałabym to robić? Ze śmiechem pokręciłam za to głową, patrząc na nią pożerającą wzrokiem Gavina. Kątem oka obserwowałam także Kubiaka, który posyłał im gromowe spojrzenia. Ech, biedny Michaś! Widać, panna Aleksandra bardzo mu się spodobała, a rozmawiając z Kanadyjczykiem, łamie kubiakowe serduszko. A szkoda, bo moim skromnym zdaniem, bardzo by do siebie pasowali.
     - Gdzie Ola? – ni stąd, ni zowąd, obok wyrósł pan Łysy, patrząc na mnie podejrzliwie.
     Pewnie myśli, że coś znowu wykombinowałyśmy; jedna dla pozorów została na hali, a druga poszła w miasto. No chyba nie jesteśmy aż tak głupie, żeby rozdzielać się w obcym państwie, mając tylko siebie nawzajem. Co to za frajda z zakupów, kiedy się je robi samotnie?
     - Nie Ola, tylko Alex – przewróciłam oczami.
     Sztama musi przecież być! Aż tak trudno zapamiętać, że własna córka nie znosi zdrobnienia swojego imienia? Ale w sumie nie mam co się dziwić panu Bieleckiemu; dla mojego taty w dalszym ciągu jestem Maleństwem, mimo metra osiemdziesiąt wzrostu.
     - No, to Alex – teraz to on przewrócił oczami i zaczął wpatrywać się we mnie wyczekująco.- Więc gdzie ona jest?
     - O ile mnie wzrok nie myli, właśnie wyrywa Schmitta – stojący obok Kurek zarechotał niczym Waldemar Kiepski. Swoją drogą, sprawiał wrażenie lekko przygłupiego, ale nieważne.
    Spojrzałam na Bieleckiego, który poczerwieniał ze złości i wzrokiem starał się odszukać córkę, która w tej chwili podrywała w najlepsze gwiazdę reprezentacji Kanady. Już otwierał usta, żeby przywołać ją do siebie głosem, ale szybko zareagowałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Każdy już miał dość tych ciągłych kłótni Bieleckich. Obawiałam się, że to mogło odbić się również na piątkowym meczu, bo jak grać dobrze, gdy atmosfera w zespole gęsta jak kisiel Dr.Oetkera?
     - Panie Olku, jeśli mogę tak do pana mówić? - nie czekałam na odpowiedź, tylko kontynuowałam.- Niech pan trochę wyluzuje – spojrzał na mnie spod uniesionej brwi. Oho, pewnie myśli, że już coś knuję.- Pan wie, jaka ona jest. Robi panu po prostu na złość. Jeśli pan trochę odpuści, to i ona się uspokoi.
     Zamyślił się na chwilę i podrapał po łysej głowie. Wyglądał przy tym przezabawnie. Prawdę mówiąc, Alex też tak robiła, gdy zastanawiała się nad czymś intensywnie. Jedyną różnicą było to, że na jej głowie była burza ognistych włosów, natomiast jej rodziciel był łysy jak kolano. Z trudem stłumiłam śmiech.
     - Może masz rację – mruknął i poszedł w stronę sztabu, który rozkładał już sprzęt.
     Z wielkim zdziwieniem obserwowałam, jak się oddala. Myślałam, że zacznie wydzierać się na mnie, bo jakim prawem pouczam wielkiego pana Łysego?, a tu taka niespodzianka… Brawo, Borkowska! Przynajmniej jeden problem z głowy. Powinni sobie wyjaśnić wszystko sam na sam, a nie wywlekać rodzinne brudy przed całą kadrą. Takie było przynajmniej moje zdanie, a Alex bardzo dobrze o tym wiedziała.
     - Naprawdę uważasz, że u nas w drużynie nie ma ciach? – dopiero głos Kurka sprowadził mnie z powrotem na ziemię. Spojrzałam na niego zdziwiona i wtedy dotarło do mnie, o co mu chodzi?
     - Nie martw się, i tak jesteś najbardziej hot w całej naszej reprezentacji - z pełną premedytacją wspięłam się na place i musnęłam policzek Bartosza.
     Odchodząc, rzuciłam jeszcze okiem na Bartmana, który poczerwieniał na twarzy, z hukiem pieprznął trzymaną w rękach torbę treningową  na halową podłogę i poszedł w stronę najprawdopodobniej szatni. Ech, Zbyszek powinien pić melisę, bo nerwowy jakiś ostatnio się zrobił...
     Wolnym krokiem podeszłam do, siedzącego w niezmienionej pozycji, Kubiaka. W dalszym ciągu gapił się na Alex wdzięczącą się do Schmitta. Trochę zrobiło mi się szkoda Miśka, który wyraźnie liczył na coś więcej. Ta słodka misiowa mordka dawno nie była tak smutna...
     - Nie chcę cię martwić, ale powiem wprost: nie masz u niej szans – posłał mi mordercze spojrzenie i zaczął wiązać buty. No to znalazł sobie ciekawe zajęcie!- Nie to, że z tobą jest coś nie tak, po prostu znam Alex i jej gust – klapnęłam obok niego i wzięłam głęboki oddech.- I krótko mówiąc; się nie łapiesz.
     - Po co mi to mówisz? – mruknął, nie przerywając czynności.
     - Bo lubię cię i chcę, żebyś zaoszczędził sobie problemów – położyłam mu rękę na ramieniu. – Nie chcę po prostu, żebyś cierpiał, więc lepiej dla ciebie będzie, jeśli dasz sobie z nią spokój. Rozumiesz?
     Michał westchnął i pokiwał powoli głową, choć wyglądał przy tym jakoś podejrzanie. Niby przyjął do wiadomości, ale jednak jakby nie… Widziałam, że Bielecka nie jest mu obojętna. Jej chyba też spodobał się Kubiak, ale przecież się nie przyzna! Woli udawać panią świata, która gardzi mężczyznami. Albo łapać się tych nieosiągalnych, żeby chociaż na chwilę zapomnieć o tych, których ma pod nosem.
     Misiek nie odpowiedział, bo trener zawołał wszystkich na parkiet i zaczęła się rozgrzewka. Na początku rozruch, potem ćwiczenia z piłką. Widziałam złość w oczach Zibiego, który nawalał w piłkę jak opętany. Biedny Igła ledwo uchylał się przed jego atomowymi atakami. On potrzebuje specjalisty! Najlepiej od razu.
    
    
     Wyprostowałam się i pewnym krokiem ruszyłam w stronę kończących trening Kanadyjczyków. Cholera jasna, ten z kolczykami był bardziej hot niż ta cała nasza reprezentacja razem wzięta. Szybkim ruchem poprawiłam biust, bo jak to Agatka mówi: jeśli chcesz poderwać jakiego faceta, to pamiętaj – cycki do przodu! W jej przypadku zawsze działało, może i w moim odniesie sukces?
     Stał akurat bokiem, odbijając spokojnie żółto-niebieską piłkę. Gdy zbliżyłam się do niego, podniósł wzrok, a mnie wbiło w posadzkę. Ej, ty! Gdzie byłeś całe moje życie?
     - Cześć – zaczęłam po angielsku i durnie się wyszczerzyłam. Nic głupszego chyba nie mogłam zrobić.
     - Cześć – odpowiedział i uśmiechnął się lekko, w dalszym ciągu odbijając piłkę.
     - Co ja właściwie chciałam? – pacnęłam się w łeb. Tak, dokładnie to zrobiłam.
     Idiotko, przecież on cię nie rozumie! W sumie i dobrze. W tym momencie mogłam wyjść na jakąś przygłupią fankę. Czy ja jestem ruda, czy jednak blondynka? Głupota to całkiem jak u tej drugiej.
     - Chciałam życzyć ci powodzenia w niedzielnym meczu – posłałam mu firmowy uśmiech numer któryśtam, a on jeszcze bardziej się uśmiechnął.
     Powiedziałam to bez zająknięcia; jednak ten kurs, na który zapisałyśmy się z Agatą, na coś się w końcu przydał. Cały problem jednak tkwił w tym, że nic głupszego już chyba powiedzieć nie mogłam. No, może oprócz walenia prosto z mostu, że jest hot. Albo nawet spicy.
     - Dzięki – no tak, krótka i treściwa odpowiedź, ale czego innego mogłam się spodziewać po tym, co powiedziałam? Już trzeba było zagadać o pogodę, no! - Ale powiesz mi, jak właściwie masz na imię? – przestał odbijać piłkę i lekko się pochylił.
     O matko, aż zrobiło mi się gorąco. Wyprostowałam się jeszcze bardziej i poczułam, że oblewa mnie gorący pot. Skarciłam się natychmiastowo w myślach. Bielecka, to tylko facet! Gorący jak cholera, ale facet.
     - Alex – rzuciłam. Było jednak spakować te obcasy, piętnastki minimum, bo te trzy centymetry z martensów w tym momencie nie dawały kompletnie nic. Jeszcze chwila, a zacznę stać na palcach.
     - Jesteś stąd? Nigdy wcześniej nie widziałem cię na otwartym treningu – uniósł zabawnie brew. – A na pewno bym zapamiętał…
     Ha! Czyli nie jest ze mną aż tak źle!
     - Nie, nie – zaprzeczyłam, kręcąc głową.- Jestem z Polski. Przyjechałam z reprezentacją, żeby… W sumie nieważne – machnęłam ręką, powstrzymując się przed dopowiedzeniem „siatkówka i tak mnie gówno obchodzi, a oni to już w ogóle”. Ale to najprawdopodobniej zepsułoby teraz mój wizerunek, a co to, to nie. Ja tu teraz jestem w akcji, nie ma miejsca na ewentualnie potknięcia!
     - Z reprezentacją? – wyraźnie się zdziwił. – To powiedz chłopakom, że skopiemy wam w niedzielę tyłki – już miałam odpowiedzieć i byłoby to coś w stylu całkiem ostrej riposty, bo co jak co, ale jednak patriotyzm się odzywa, gdy ktoś z tyłu krzyknął „Gavin”, na co chłopak się odwrócił. Więc tak brzmi jego imię… Po powrocie do hotelu muszę sobie wygooglać.- Muszę lecieć, powinniśmy udostępnić wam halę już piętnaście minut temu – zmierzył mnie przeszywającym wzrokiem.- Będziesz tu w piątek, prawda? – pokiwałam lekko głową.- Może spotkamy się po meczu, co?
     Zarumieniłam się. Czyżby proponował mi randkę? Ta, akurat. Bielecka, nie wyobrażaj sobie zbyt dużo! Może robi to specjalnie. Kątem oka spojrzałam jednak na Agatę i Pana Misiową Mordkę, którzy przyglądali nam się uważnie. Jednym ruchem ręki odrzuciłam włosy i uśmiechnęłam się najładniej, jak potrafiłam.
     - Pewnie.
     - Okej, to do piątku – uśmiechnął się w taki specyficzny sposób, jakby specjalnie dla mnie i pędem ruszył za kolegami, którzy maszerowali już do szatni.
     O Chryste panie… Właśnie wyrwałam mega ciacho. Będzie czym się jarać podczas nocnego gadania.


     Po rozruchu i ogólnym rozciąganiu, trener podzielił chłopaków na dwa zespoły w celu rozegrania krótkiego meczu. Pierwszy trening w nowym miejscu nie był aż tak intensywny, zważywszy na zmęczenie chłopaków spowodowane zmianą czasu. Zawodnicy musieli przede wszystkim zapoznać się z miejscową halą, na której rozgrywane będą najbliższe mecze. Dopiero od jutra mieli zacząć ćwiczyć na pełnym gazie, więc dzisiaj trener dał im trochę luzu.
     - Kurek, nie nadążasz do odbioru! – grzmiał Andrea, siedząc na miejscu sędziego. – Bartman, co ty wyprawiasz? Chcesz zabić tego Ignaczaka?! – trener złapał się za głowę i zeskoczył z miejsca.
     Nie miał pojęcia, co dzieje się z atakującym? Posyłał atomowe piłki, za każdym razem trafiając przy tym libero. Musiał interweniować, bo to mogło skończyć się kontuzją, a co za tym stoi, wykluczeniem z gry podstawowego zawodnika.
     - O co chodzi?! – oburzył się Zbyszek. – Przecież normalnie atakuję!
     - Schodzisz, Bartman. Jak ochłoniesz, wtedy możesz wrócić na boisko. Albo lepiej idź już do szatni i do końca dnia mi się nie pokazuj na oczy – Zibi posłał mu nienawistne spojrzenie, ale zszedł z boiska, wyklinając trenera.
     Złapał leżący na ławce ręcznik z wyszytą dziewiątką i poczłapał do szatni. Stojąc w strumieniach zimnej wody, starał się uspokoić. I myślał. W co ona sobie w ogóle pogrywa? Powinna okazać mu choć odrobinę wdzięczności za to, że latał jak głupi z wywieszonym jęzorem w poszukiwaniu jej, pożal się Boże!, przyjaciółki. Nie, tak się nie będziemy bawić, pani Borkowska. Nie ma pani przed sobą jakiegoś gówniarza!
     - Co jest, stary? Ruda cię zdenerwowała? – Kubiak wyrósł jak spod ziemi.
     On również miał nietęgą minę. Zbyszek dokładnie widział, jak mordował wzrokiem Schmitta i Bielecką przed treningiem.
     - Daj spokój – machnął lekceważąco ręką. – Miałeś rację, mówiąc, że te rude wiewióry namieszają nam w głowach.
     - Jak nam? – oburzył się Kubiak, a Zbigniew spojrzał na niego z politowaniem.
     - No, nam, przyjacielu. Przecież widziałem, jak się na nią gapiłeś, gdy gadała z tym całym Gavinem.
     Michał mruknął coś w stylu ,,nie wiem, o czym mówisz?” i zniknął pod prysznicem. Zibi pokręcił ze zrezygnowaniem głową i westchnął głęboko. W tym momencie postanowił, że ograniczy z Agatą kontakt do minimum, ba!, będzie jej nawet unikał. Tak będzie najlepiej. Dla niego i dla reprezentacji.


     - Ty! – palec wskazywał prosto na mnie, a ton był cokolwiek rozkazujący. A jakim prawem, ja pytam? – Idziesz ze mną.
     Przewróciłam oczami, ale posłusznie skierowałam się do pokoju nikogo innego jak Aleksandra Bieleckiego, idąc zresztą za nim. Nie, żeby mi przeszło. Po prostu nie chciałam odstawiać kolejnej szopki pod tytułem „awantura” przed wszystkimi. Poza tym, trzeba oszczędzać głos.
     Ojciec wygonił z pokoju kolegę, którego imienia i tak nie znałam, czyli zapowiadało się na kazanie. Swoją drogą, zastanawiałam się, kiedy to w końcu nastąpi. Kiedy zacznie zachowywać się jak dorosły i równocześnie zrozumie, że ja nie mam dziewięciu lat, tylko dziesięć więcej. A najlepszym sposobem, żeby sobie ze mną poradzić, to nie próbować na siłę roztaczać ochronnego parasola. Bo potrafię sobie z takim poradzić, tylko, że wtedy wszystko naokoło będzie zniszczone. Destrukcja w najczystszej postaci.
     Stałam w progu, nonszalancko opierając się o futrynę z rękoma skrzyżowanymi pod biustem. Nie miałam zamiaru niczego ułatwiać, niech się trochę pomęczy, bo co jak co, ale to chyba jego wina, że tak rzadko mnie widuje i praktycznie mnie nie zna. Ja jestem cały czas na miejscu, wystarczyłoby tylko, aby czasem wspomniał, że mogę przyjść, a już stałabym pod jego drzwiami, gotowa pleść tę naszą nić kontaktu. A tak, gapił się tylko na mnie jak cielę w malowane wrota. Chociaż to on mnie zawołał.
     No dobra, zrobił pierwszy krok. Nie bądźmy aż tak bezduszni.
     - Nieładnie kolegę wygoniłeś – odezwałam się w końcu.- Jak się w ogóle nazywa? – przynajmniej skorzystam i poznam imię, bo głupio to tak wołać „ej, ty!”, jeśliby jakimś cudem kiedyś cokolwiek od niego potrzebowała.
     - Nie twoja sprawa – rzucił, odrobinę atakująco.
     - Chyba nie po to tutaj jestem, prawda? Żebyśmy znowu na zmianę krzyczeli „nie twoja sprawa” – zauważyłam inteligentnie.
     Wtedy westchnął. I chyba to właśnie przelało czarę. Jakbyśmy przekroczyli jakąś linię, zza której nie dało się już wrócić do wcześniejszego etapu. Bo właśnie w tamtym momencie odbiłam się lekko od futryny, przeszłam przez pokój i usiadłam obok niego na łóżku.
     - Tato, mam dziewiętnaście lat…
     - Prawie – przerwał mi.
     - No dobra, prawie – potwierdziłam dla świętego spokoju, bo przecież niecały miesiąc tak naprawdę nic nie znaczy, prawda? No ale niech mu będzie.- Nie musisz mnie pilnować na każdym kroku. Mama tego nie robi, ty też nie musisz, zwłaszcza od święta.
     - Twoja matka ma wystarczająco dużo do pilnowania przy czwórce pozostałych dzieci – zauważył.- Więc tobą też się ktoś powinien zająć.
     - Agata się mną zajęła. Jej rodzice… Naprawdę, potrafimy sobie radzić. Jesteśmy we dwie. Zawsze.
     Nie ukrywajmy, trochę się spłoszyłam na wspomnienie o mamie, ale to zawsze był taki drażliwy temat, a już zwłaszcza z tatą.
     - Nie musisz sobie niczego wyrzucać, ja o nic nie jestem zła. Tyle tylko, że idziemy teraz ku samodzielności i nie potrzebujemy nianiek nad głową. Znalazłyśmy się tutaj przypadkiem, ale okej, przynajmniej zobaczymy Kanadę. I siatkarze nam nie w głowie, uwierz. Póki co, to chyba tymi kłótniami najbardziej im przeszkadzamy – no proszę, wyszło na to, że to ja prawię kazanie.
     - Chcesz mi teraz powiedzieć, że…
     - Że nie musisz się martwić.
     - O co? – dopytał, co nagle wydało mi się takie podchwytliwe… Bo skoro nie musiał się martwić, to oznaczało, że jednak jest o co, tylko nie powinien się tym interesować.
     - O nic. Nie ma o co. Nie będziemy nikomu wchodzić w drogę, nikogo rozpraszać, nikomu dokuczać… Tylko sobie gdzieś tam będziemy w pobliżu – albo w oddali raczej, przecież nie jesteśmy na smyczy, żeby za nimi łazić wszędzie.- Angielski jest perfekt, matury pozdawałyśmy, więc sobie poradzimy nawet w mieście – pewnie w ogóle zapomniał, że teraz matury pisałyśmy, no ale…
     - W porządku – odezwał się po naprawdę długiej chwili.
     I tyle? Tylko tyle?
     - Ale…? – podpytałam niepewnie, bo zawsze musi być jakieś ale.
     - Ale nic. Po prostu róbcie, co chcecie. Naprawdę. W końcu nie jesteście małymi dziećmi, tak?
     Chyba się tak dosłownie rozpromieniłam. No, a przynajmniej na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. A ledwie sekundę później się poderwałam, mając zamiar od razu pobiec, zanieść radosną nowinę.
     - Dziękuję – rzuciłam krótko, idąc już do drzwi.
     - Czekaj jeszcze – zatrzymałam się z ręką na klamce, jednak się nie odwróciłam. Co znowu wymyślił? Nagle mu się odwidziało i chce teraz zniszczyć moją radość? Czy jeszcze jakąś niespodziankę przygotował? No i zresztą czekam, a on co? Milczał. Milczał znów długą chwilę.- Kocham cię, córeczko.
     Aż się odwróciłam, kilkakrotnie mrugając, jakby to mi miało słuch polepszyć, choć oczy z uszami to raczej niewiele wspólnego w tej kwestii mają.
     - Obiecaj mi coś jeszcze… - nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim się odezwałam. Minuta? Dwie?
     - Tak?
     - Jak to wszystko już się skończy… Gdy będziemy mieli już spokój, w sierpniu… To pojedziesz ze mną na długie wakacje. Pojedziemy we trójkę.
     - We trójkę? – cóż, miał prawo się zdziwić, w końcu, o ile mi wiadomo, nikogo nie miał, a matki własnej bym przecież na wakacje z ojcem nie brała.
     - Tak, we trójkę. Z Agatą. Będziesz miał dwie córki, tato.
     Nie poczekałam na odpowiedź, tylko od razu wyszłam, chcąc mu pozwolić na otrząśnięcie się z szoku samemu. Nasz pokój był na drugim końcu korytarza i miałam nadzieję, że za pięć minut nie pojawi się tam z pytaniami.
     - Jeśli to, że wychodzisz z pokoju Łysego oznacza to, co ja myślę, to świat chyba stanie się piękniejszy.
     Spojrzałam na autora słów, odruchowo szukając w głowie imienia i numeru z koszulki. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się też, czy to była ironia, czy jednak nie.
     - To chyba stanie się piękniejszy, Grzesiu – odezwałam się w końcu, przypominając sobie numer czwarty.
     Uśmiechnął się tylko, a ja pobiegłam do pokoju.

___
jak się widzi nowa grafika?

12 komentarzy:

  1. można i by było troszkę koloru dodać ; )
    ale rozdział jak zwykle dobry, ale czy Zbyszek ciągle musi ciskać gromy? ma full HD czy jak? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ma fanpaka HD ;D
      nie mogłam się powstrzymać ^^.
      //Ife.

      Usuń
    2. Wiedziałam, że to napiszesz! /agg.

      Usuń
  2. Pierwsze ,co mnie urzekło, to Wasza piękna grafika! :) Co do odcinka,to baaaardzo jestem ciekawa, jaki dystans zachowa Zbyszek:) Chociaż myślę, że swoją obojętnością przyciągnie do siebie Agatę . No, i mam nadzieję, że ten ' tajemniczy' uśmieszek Kubiego coś znaczy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiecie jak człowiekowi humor poprawić :D Lekko przygłupi Kurek... Już Was za to kocham :) Alex! ZDRAJCO!!! Żeby tak z Kanadyjczykami?! Kontakt Zbyszka i Agi ograniczony do minimum? Taa... już to widzę ;p Święto w drużynie! Łysy i Alex się dogadali :D
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam, nulka :*
    P.S. Do gustu przypadły szczególnie wiewióry: Chip i Dale :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Grafika bezkonkurencyjna. :)Ej, no Alex.. takie ciacha w drużynie,a ta do Kanadyjczyków zarywa..Musi się dziewczyna jeszcze sporo na temat volleyball players w polskiej kadrze nauczyć. :D Chyba wyślę Łysemu wino i bukiet kwiatów za to, że w końcu zrozumiał co nieco. :D Pozdrawiam [ love-scars ] (;

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, Alex ma koło siebie takiego Miśka, a do Gavina zarywa? :( Szkoda. Ale i tak myślę, że Kubiak się nie da. Mam nadzieję, że wymyśli na nią jakiś sposób :). Zbyszek pewnie będzie teraz obojętny w stosunku do Agi :). Ciekawe tylko, jak długo ;). Pan Bielecki zrozumiał co nieco. To dobrze. Mam nadzieję, że jego kontakt z córką się polepszy :).
    Grafika świetna :).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jest źle a jak zobaczyłam Chipa i Dale'a mój swiat stał się piękniejszy, kocham te wiewiórki:D

    Zbysław zazdrosny? No pewnie, że tak;D Alex wyrwała niezłe ciacho a i z ojcem porozmawiała na spokojnie:) To wyjątkowy rozdział;)

    Marcy

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam i z góry przepraszam za krótki komentarz, ale za bardzo mnie muli ;D Ogólnie jestem bardzo zadowolona, że Alex i Łysy się pogodzili, a odcinek fajny. Zbyszek i kontakt do minimum, albo Misiek i "ja o niczym niewiem" ta jasne, a ja jestem feniksem ;p Pozdrawiam Milka ; *

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam wszystkie rozdziały i ten blog jest genialny :) Super pomysł. Współczuję Oli, że musi przebywać pod okiem swojego ojca, chociaż teraz trochę odpuścił. Zapowiadały się najlepsze ich wakacje a tu nici z tego.
    Czekam na następny i pozdrawiam Aśka ;*
    Zapraszam także na mojego bloga jeżeli masz ochotę i czas http://jestesmy-sobie-przeznaczeni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam na nowy rozdział V http://jestesmy-sobie-przeznaczeni.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapraszam na VI rozdział http://jestesmy-sobie-przeznaczeni.blogspot.com/ ;))

    OdpowiedzUsuń